Romantyzm pełną gębą
Za oknem jeszcze nie zaczęło świtać, kiedy świadomość zaczęła wracać pannie Weissbach. Szarówka kładła się na wszystkim sennym cieniem i reszta mieszkańców jeszcze spała. Niestety, Darcy nigdy nie była śpiochem. Owszem, czasami jak urządzała kilkudniowe maratony pracy nad czymś przełomowym, to potem jej organizm po prostu odłączał jej przytomność, ale teraz sytuacja wyglądała zgoła inaczej. Zwłaszcza, kiedy czuła ciężką rękę przerzuconą przez swój bok. Ostrożnie poruszyła się, sprawdzając jak wielkie zniszczenia urządzili wczoraj… dzisiaj? Cholera wie kiedy. Potrzebowała się przeciągnąć, ale żywe źródło gorąca mogłoby się od tego przebudzić. Niech śpi. Zasłużył. Głupi uśmiech pojawił się na raczej wąskich wargach. Wysunęła się z objęcia, zanim zacznie rechotać.
Wstawanie z łóżka można było uznać za zakończone sukcesem, bo śpiący nie błysnął na nią zielenią spojrzenia. Owszem, coś tam mruknął, a nawet we śnie zgarnąć chciał to, co mu uciekło z ramion, ale złapał tylko poduchę, mylnie biorąc ją za ciało kochanki. Przez chwilę białowłosa przyglądała się temu obrazkowi, ale zbyt długie gapienie mogłoby tylko zaowocować chęcią powrotu do łóżka i rozmyślnym rozbudzeniem śpiocha. Miała widać w sercu chociaż trochę wyrozumiałości, bo zrezygnowała z tego procederu. Przeciągnęła się za to, jak na świeżo wybudzoną panterę przystało. Ogień w kominku dawno już wygasł, więc długo nie zajęło, by na białej skórze pojawiła się gęsia skórka. Bez dłuższego namysłu sięgnęła po rzuconą niedbale koszulę i wciągnęła ją na siebie. Gdy otoczył ją zapach soli morskiej i sandałowca, przekonała się, czyją koszulę zgarnęła. Niby powinna ją zdjąć i odwiesić równo na oparcie krzesła, by choć trochę przestała być taką pogniecioną, ale nie zdobyła się na to. Głębiej zanurzyła się w zapachu, otulając tym skrawkiem białej materii, co to ledwie jej za pośladki sięgał.
Porzuciła plan ewakuacji z pokoju, na rzecz poczekania na poranek. By zimno jej kompletnie nie rozłożyło, przysiadła na krześle, ustawionym pod ścianą kominka. Podciągnęła na siedzisko jedną stopę, składając w pół swoje oszałamiająco długie odnóże, gdzieniegdzie poznaczone krwiakami. Nie miał litości, a ona i tak go uwielbiała. Sięgnęła po skrawek papieru i rysik, które zostawił na stole sporo wcześniej. A tak, mieli sporządzać jakąś listę. Właściwie od listy się zaczęło. Listy bowiem, miały pozycje, a oni najwidoczniej bardzo mocno posiadania tychże pozazdrościli. Wspomnienia zaczęły zalewać umysł białogłowej, rumieniąc policzki. Bogowie… cóż oni najlepszego wyprawiali?! Oni… Ona i – w rogu kartki zapisała imię budzące jej niepohamowany zachwyt. Cztery dekady stuknęły jej już ładny kawałek temu. I co? I wielce poważna pani profesor właśnie imię lubego ozdobiła wielce niepoważnymi odzóbkami. Kropka nad i przyjęła formę serduszka, a całe słowo otoczyła chmurka. Zaraz do chmurki dołączyły kwiatki. Fiołki, róże, lilie, hiacynty. Hiacynty… Właściwie całkiem niedawno czytała opracowanie, jakoby te kwiaty miały właściwości lecznice. Gdyby więc wykonać odwar z cebul, wszak wiadomo, że to w nich siedzą główne składniki rozwoju kwiatów, to możnaby spreparować takowy do formy proszku. Idąc tym tropem, gdyby wykonać podobne wyciągi z głogu, róży i…
Darcy nawet nie zauważyła, kiedy pod imieniem, tuż koło chmurki i serduszka, zaczęła się pojawiać metodologia postępowania z miksturą skuteczną chociażby na żółtą febrę. Szarówka ustępowała świtaniu. Ptaki za oknem oznajmiały, że już jest na tyle widno, by móc latać. A zielone oczy śpiącego obserwowały, jak jego narzeczona siedzi w niedbale narzuconej męskiej koszuli, z policzkiem przytulonym do kolana podciągniętej na siedzenie nogi. Siedzi i pracuje, będąc w swoim małym świecie alchemicznych struktur.