Tekst ten jest pożegnaniem z postacią, moim zdaniem bardzo zacnym i poruszającym. Profil autorki. Wrzucam to tutaj żeby nie zaginęło w pomroce dziejów. Mam nadzieję, że nikt mi za to głowy nie urwie ^^
————————————————————–
Trzeciego dnia to oni stali się łowcami, polując na drobną zwierzynę mającą zaspokoić ich głód. J`tsi – choć imienia swego nie zdradziła przez całą podróż – poświęciła sporą część wieczora na odpowiednie przyrządzenie mięsa lemurożarłoków, nacierając je ziołami, a potem dokładnie opiekając je nad płonącym ogniem aż do momentu, gdy soczysta dawka wytopionego tłuszczu spadła w płomienie, powodując dziki syk, a zaraz potem uniósł się zapach pobudzający soki żołądkowe do intensywniejszego wydzielania i odczucia narastającego głodu. Kolacja przy ognisku była na swój sposób interesującym przeżyciem, gdyż czarnołuska samica (a raczej o barwie ciemnej, zgniłej zieleni, jednakże tonację tę mogło dostrzec wprawne oko dopiero w pełni blasku Solimusa) dawno nie miała już kontaktu z jakimkolwiek przedstawicielem jej rasy. Siedząc, opowiedziała mu co nieco o sobie, imię swoje jednak zostawiając okryte woalem tajemnicy.
– Będąc pisklęciem, Matka wysłała mnie jako danina krwi do Talxclot. W naszym stadzie od dawna nie rodziły się samce, i choć żeńska danina była mniej warta dla tamtejszych władz, przyjmowano każdego, kto spłynął im w szeregi jako swego rodzaju „zapłata”, czy może „inwestycja”. W wieku 2 lat nie wykazywałam szczególnego zainteresowania wojaczką, szkolono mnie więc na bycie Kapłanką Maasaan. Bardzo cieszyłam się z tej roli w życiu, choć do dziś czuję niepokój, gdy myślę o wwiercaniu w czaszkę Trzeciego Oka. Sam chyba dobrze wiesz, że rytuał ten przeżywa ledwie jedna Kapłanka na dziesięć, prawda? W każdym razie, nim dostąpiłam święceń z ręki aktualnego Arcyszamana – Shallogi – uciekłam, a podczas ucieczki natknęłam się w dżungli na młodego jaszczura, który zwał siebie Raxxa. To właśnie dzięki niemu zdałam sobie sprawę, że droga, którą podążam, jest błędna. Bo to nie moja droga. Ktoś narzucił mi swoją wolę, a ja przyjęłam ją jako własną decyzję – nic bardziej mylnego. Nawet nie wiesz, ile w codzienności czyha na nas niebezpieczeństw, mentalnych pułapek, a także jak bardzo niebezpieczne jest oddawanie swego życia w czyjeś łapy. Z lenistwa, czy z chwilowej niemocy… nieważne. Ważne jest to, by zawsze czynić w życiu rzeczy, które dają nam szczęście, nawet jeśli w zamian otrzymamy pogardę ze strony współbraci. Dlaczego o tym mówię? Żebyś zrozumiał, muszę jeszcze chwilę uraczyć Cię mą opowieścią o mnie samej. Jeśli nie chcesz słuchać – nie słuchaj, zdaję sobie sprawę, że to nic ciekawego dla większości gadów. Ale zanim mój czas dobije końca, pragnę uczynić to w ramach… jak to mówią ssaki… spowiedzi. Rozgrzeszenia. Czuję, że dzięki temu moja głowa przestanie palić mnie od wewnątrz.
Po tym, gdy zdałam sobie sprawę, jak bardzo zależna jestem od innych, i że jako Kapłanka nigdy nie będę cieszyć się własnym życiem, postanowiłam wrócić na drogę, która dla dorastającego i kształtującego się jaszczura była bardziej ponętna. Moją pasją stało się naigrawanie z Reptylii. Mając 7 lat wiedziałam, że nie dorównam nawet zwykłemu młodzikowi jakim był Raxxa, jeśli chodzi o walkę. Każdy inny gad potrafił używać swoich pazurów, kłów i ogona do walki z nieprzyjazną florą i fauną. Ja, jedyne co umiałam, to knuć sieci kłamstw, a i manipulowanie innymi przychodziło mi z pewną łatwością. Być może dlatego w niedługim czasie udało mi się znaleźć nauczyciela, który pokierował moim rozwojem. Była to Zegira, moja ciotka, którą straciłam z oczu na dobre 8 lat, odkąd wysłano mnie za pisklęcia na służbę do Tlaxclot. Zegira była moją ciotką, znała doskonale moją matkę – Tsa`th. Obie służyły w Gwardii Reptilii, choć matka moja poległa w wojnie z Nacją, chroniąc Wyspę od najazdu nieprzyjaciela. Hołd i cześć jej po dzisiejszy dzień, bowiem dzięki niej i najwyższej ofierze jaką złożyła – Reptilia, a dawne Amzerath, przetrwało aż do teraz.
Dorastałam pod okiem Brązowołuskiej, ucząc się fechtunku, a sporadycznie czyniąc wypady do Tlaxclot, by podglądać sekretne życie żołnierzy. Zegira uczyła mnie teorii, ja zaś sama potrzebowałam uczyć się praktyki. I tak w pewnym momencie nauczyłam się dosiadać Chajat Pere, które w całym moim życiu stały się dla mnie najwierniejszymi kompanami. Ponadto warto też wspomnieć, iż przez cały ten czas sięgałam po wiele broni: poczynając od naturalnych atrybutów – kłów i pazurów, przez miecze i młoty, a na zwyczajnym kiju kończąc. Można powiedzieć, że każda z tych broni odzwierciedlała mój wigor i zapał. Pazury, gdy obrałam nową, świeżą drogę życia. Miecze, gdy jedyne na czym mi zależało to szybkie przecinanie się do przodu. Młoty, gdy doceniłam siłę i potęgę, jaką niesie powolne, acz skuteczne miażdżenie przeciwności. Na koniec został mi zaś kij – towarzysz podróży, jako że oddaliłam się w życiu od wartości niesionych przez współczesną Reptylię.
W wieku 15 lat dostałam się na Oficjalne Testy Militarne w Tlaxclot i zdałam je za pierwszym razem. Choć byłam najstarsza – inne gady starające się o miejsce w Gwardii oscylowały w przedziale wiekowym od 4 do 6 – nie czułam się skrępowana. Wiedziałam, że robię to, co jest dla mnie najlepsze. Sam Szogun mianował mnie na Gwardzistkę, a potem ustanowił obowiązek sygnowania się złotym emblematem Gwardii. Wraz z Zegirą oraz dwójką szczególnie bliskich mi łuskowatych: Aru i Yarkoldem-koboldem, odebraliśmy nasze złote odznaczenia czyniące z nas honorowych członków armii. Był tam też Ra’Shoru, wspaniale majestatyczny Nag, Eyrath, który miał w zwyczaju przesypiać nawet takie okoliczności… Bermethes, Asiss, Slasshar, Res… naprawdę sporo wspaniałych zimnokrwistych, o których pamięć nie przeminie nigdy. Byłam dumna.
W niedalekim czasie po tym wydarzeniu otrzymałam oficjalną nominację na Dowódcę Kawalerii Chajat Pere. Jeśli tuż po zdobyciu emblematu Gwardzistki byłam dumna, to w tym momencie moje płuca aż pękły z radości, a serce eksplodowało na milion kawałeczków, tak byłam szczęśliwa. Służyłam w oddziale ciężkiej jazdy przez moje kolejne 10 lat. Mając 27, nastąpił straszny kataklizm, o którym z pewnością wiesz. Nazwano go „Gniewem Maasaara`th”.
Pamiętam ten dzień, jakby wydarzył się ledwie wczoraj… być może dlatego, iż jaskrawy wybuch wulkanu wypalił w mojej pamięci na tyle mocny znak, że śni mi się on dosłownie każdej nocy. Być może dlatego, że całe moje ciało wspomina tamte wydarzenia i opłakuje starą mnie, która zginęła przykryta grubą warstwą popiołu. Codziennie widzę własne ciało i codziennie opłakuję w ciszy własne życie. Tamten pamiętny dzień był moim ostatnim… a zarazem pierwszym w Nowej Reptiliańskiej Epoce. Ale od początku.
Wybuchł wulkan, a ja – jako Gwardzistka – próbowałam uratować wszelkie rozumne istoty przebywające wtedy w Porcie Tysiąca Myśli. Gady, nie-gady… od zawsze uważano mnie za przodownika w tępieniu ciepłokrwistych, bowiem nienawidziłam ich z całego serca uważając, że ich jedyne miejsce to służba i niewola pod łuskowatym zaborem. Wtedy jednak nie miało to znaczenia, czy gad był oddanym reptyliończykiem, czy tylko zessaczonym turystą. Czy elfy i ludzie przybyli tu jedynie w celu rekreacyjnym, czy może byli tajnymi wysłannikami Cesarstwa. Każdy w obliczu terroru jaki spowodował wulkan był dla mnie równym. Dlatego, iż cenię życie jednakowo… a może raczej dlatego, że ich życie było warte więcej cierpienia, aniżeli szybka śmierć od gorącej lawy i duszących pyłów. To już nie ma znaczenia.
Jako tłumacz, stałam na Ringu Ssakh i wraz z arbitrem-haressdrenem prowadziłam ludzi w jedno miejsce, by otoczyć ich z pomocą Smokowatego magicznym zaklęciem, barierą chroniącą przed lawą. Dobiec na miejsce udało się nielicznym. Wokół zaczęło walać się coraz więcej ciał. Gorejące pociski wystrzeliwane z brzucha Maasaara`th trafiały raz po raz nieosłonięte ciała uciekinierów, próbujących rozpaczliwie schować się choćby pod najmniejszym daszkiem pobliskiego sklepu. W rozpaczy i przerażeniu nawet gad potrafi zgłupieć. Krzyki i swąd palonej skóry otumaniał zmysły, a blask gorejących rzygowin wulkanu oślepiał wszystkich dokoła. Ja sama poniosłam okropne straty, które widać po dziś dzień. Tamtego dnia zginęło wiele istot. Reptilia pogrążyła się w chaosie. Gwardia upadła.
Niedobitki zaczęły ładować się na statki, uciekać przez wodę na pobliskie, bezpieczne lądy. Z danych wynika, że tamtego dnia ludność Wyspy spadła o ponad 70%. Cześć zginęła, część uciekła. Część, tak jak ja, zaszyła się w ciemności, nie ujawniając swojej pozycji. Gdy próbowałam brnąć przez las, wycieńczenie organizmu doprowadziło do tego, że w pewnym momencie straciłam przytomność i osunęłam się w ciemność. Widziałam we śnie ojca Gorroga warczącego na Maasaan, którą dotychczas wyznawałam jako swoje przodujące bóstwo. Jego czerwone ślepia pożerały ciemność, a lśniące kły wprawiały w przestrach Trójoką Matkę.
Gdy się zbudziłam, tuż przy mnie siedział pewien zimnokrwisty szaman, którego imienia już nie pamiętam. Wiem jedynie, iż zaczynało się ono na V. Wiem też to, że to dzięki niemu wróciłam później do pełni sił witalnych. Wytłumaczył mi mój sen. Bo oto Gorrog dopominał się o moją Ajhos, płosząc dotychczasową opiekunę – Maasaan. Bestia dawała mi znać, iż albo będę dość silna, by wstać i walczyć, albo pogrążę się w ciemności, na zawsze gasnąc w dotychczasowym życiu. Ale ja przetrwałam. I Gorrog już na zawsze przewodził w moim życiu. Czarnołuski, ślepy szaman opuścił mnie trzeciego dnia, zostawiając po sobie jedynie kawałek mięsa i miskę czystej wody.
Po dwóch miesiącach gady zaczęły powoli wracać na Reptilię. Skala zniszczeń była ogromna. Ja te dwa miesiące przetrwałam, chowając się w jaskiniach, a ostatecznie wśród koboldzich jam wydrążonych głęboko pod ziemią. Wtedy zdałam sobie też sprawę, że te małe jaszczurki mają cały system tuneli ciągnących się pod Tlaxclot, z wyjściami poukrywanymi w często zaskakujących miejscach (na przykład na terenie siedziby Dowódcy Gwardii czy w Komnatach Kapłanek Maasaan). Gdy po dwóch miesiącach opuściłam te nory, doszły mnie słuchy, że dawni Gwardziści są poszukiwani przez Szoguna, który surowo chce ukarać dezerterów. Wiedzieć bowiem musisz, że służba w Gwardii była według klauzuli dożywotnia i uciekanie od obowiązków karane było śmiercią.
Wtedy w szczególności zacieśniła się więź między mną, a wspomnianym wcześniej Yarkoldem, bordowołuskim koboldem, który tego samego dnia, wraz ze mną, odebrał nominację na gwardzistę. Uciekaliśmy od obowiązków, chowając swoją prawdziwą tożsamość za stertą nieprawdziwych danych. Wiedziałam, że przy pierwszym spotkaniu po tak długim czasie wcale mnie nie poznał – moja łuska zaczęła odchodzić płatami, widać było żywe mięso, pióropusz spalił się w całości pozostawiając tylko łysą głowę jakiegoś noworodka. Mój zapach zdominowała nuta spalenizny i węgla, skutecznie maskując prawdziwą woń osobnika. W żadnym calu nie przypominałam siebie sprzed kataklizmu. Yarkoldowi nie przeszkadzał też mój wygląd. To był ostatni gad, którego znałam, a który nie myślał penisem jak cały ssaczy kontynent na wschodzie.
Moda na gwałcenie i uprawianie nierządu stała się pewną śrubą napędową naszej Wyspy, gdy ta zaczęła się odbudowywać po odniesionych ranach. Dwa miesiące spędzone z dala od Reptilii spowodowały, że zimnokrwiści, którzy niebywale szybko przesiąkli kulturą ssaków zakrzewiły ideę prostytucji również na naszych ziemiach. Ich myśli zaczęły obracać się wokół ilości zaliczonych dup, przeoranych cip i wylizanych penisów wraz z połkniętą ilością spermy. Zaczęło się liczyć to, która samica ma najszersze gardło. U samców zaś wyrósł trend rzucania się na „piersi”. Czy wiesz, że „piersi” są narządem do karmienia dzieci ssaków? Że matki po porodzie wydzielają z nich substancje odżywcze zwane dalej „mlekiem”, które dają do spijania swoim małym pociechom? Pytam więc, dlaczego wśród gadów tak bardzo popularne stało się hodowanie tychże „piersi”… albo inaczej, gdyż wiadomym jest, że niektóre z samic posiadały podobne zgrubienia, będące genetycznym przetrwalnikiem, miejscem zbierania się materiałów zapasowych. Dlaczego „piersi” poczęły nęcić gadzich samców, skoro atrybut ten jest przypisanym jedynie ssaczym istotom? Co zmieniło się u naszych samców, którzy ponad siłę, spryt i inteligencję tak bardzo potrzebną łowczyniom na ziemiach Reptilii – poczęli przerzucać się na te „piersi”? Dwa ogromne balony tłuszczu wepchnięte pod łuskę, nie mające nawet sutków, gdyż my, gady z Reptylii, jesteśmy wykluci z jaja… „piersi” nie dające żadnej erotycznej fantazji… dlaczego epoka, która nastąpiła po Gniewie Maasaara`th, tak bardzo upodliła się i zessaczyła nas, gady?
Dlatego uciekłam. Zrezygnowałam z bycia jaszczurem. To, co działo się na Wyspie, bolało mnie tak bardzo, iż wolałabym po stokroć umierać pod płynną lawą wulkanu, aniżeli widzieć tak pokraczny twór zimnokrwistych zasiedlających obecnie te ziemie. Czasem żałuję, że przeżyłam. Zegira powiedziała mi kiedyś: „Wiesz, Szetka, bo ty to jesteś jeszcze gad starej ery. Wyznającej stare zasady. Że gad powinien mieć charakter bardzo zamknięty na inne społeczeństwa, nienawidzić ssaków, tępić je. Ale teraz widocznie trzeba ustąpić miejsca gadom nowej ery, i jakoś pogodzić jedną skrajność z drugą. Bo cenione są i Twoje wartości, Sheth`er, i te, które właśnie się pojawiają”. Te słowa dały mi pewną motywację, ale też poczułam się odrobinę winna, jakobym robiła mało miejsca dla „Tych Nowych”. A to przecież ja, jako Gwardzistka, dbałam o moich łuskowatych braci i siostry, organizowałam im wszelkie wydarzenia, nawet starałam się rozpowszechnić Reptilię jako miejsce godne odwiedzenia – opisując ziemię i lądy, morza wokół, unikatowe lokacje, które warto odwiedzić. Swego czasu chciałam też powołać organizację, która zdobyłaby wpływy w Tlaxclot, objęła rządy i uczyniła życie zimnokrwistych lepszym, ciekawszym. Ale rozbieżność poglądów, pochopność decyzji i pewne aroganckie zachowania zniszczyły to wszystko, nim się na dobre wykluło. Wtedy zrozumiałam, że posiadanie własnego zdania nie ma najmniejszego sensu we współczesnym świecie. Że jedyne co się liczy, to to, ile erotycznych przygód jestem w stanie zaoferować, oraz to, jak wielcy rangą znajomi stoją za moimi plecami. A ja nie chcę pamiętać o takiej Reptilii. Jest mi za nią wstyd. Wstyd za to, co się z nią stało.
Po tych słowach skończyła wreszcie i zdała sobie sprawę, że wygrzebała kijem sporą dziurę tuż obok swej prawej stopy. Musiała zapomnieć się trochę w swej opowieści. Ale czuła, że jej ulżyło. Nawet jeśli jej nie wysłuchał.
Jeśli, Czytający, dobrnąłeś do końca tej opowieści, dziękuję Ci. Jest to fragment sesji, do którego przygotowywałam się bardzo długi czas, gdyż wiedziałam, jak ważny jest dla – nie tylko życia mojej postaci, ale przede wszystkim: dla mnie.
Spędziłam z Szetką (później J`tsi) dobre 4 lata. Działo się w jej życiu wiele, i wiele osób przewinęło się przez jej życiorys. Tworząc niniejszy tekst pragnęłam z całego serca wspomnieć tych, którzy w jakiś sposób zapadli mi w pamięć – i choć to mocno egoistyczne, gdyż są tu wymienieni z imion jedynie zimnokrwiści – to jestem na swój sposób zadowolona, gdyż Szetka od zawsze była „za swoimi” i uparcie kreowałam ją, jak zostało to przyznane w Wyznaniu, na przeciwniczkę ssaczych idei wśród łuskowatych. Przez cały ten czas rodziło to wiele nieporozumień, frustracji, niezrozumiałych dla mnie spięć na polu gracz-gracz, czy sytuacji obraźliwych tak mocno, że aż komicznych… ale mimo wszystko dobrze wspominam czasy grania Szetką i dziękuję wszystkim tym, którzy przewinęli się przez jej fabularne życie.
Sheth`er była moją drugą gadziną. Pierwsze kroki stawiałam ho-ho czasu temu wraz z Tsa`th, a to wszystko dzięki Aru, który zachęcił mnie te ho-ho czasu temu do spróbowania w jaszczurkach. No i zostało, aż do dziś. Ale z niektórymi historiami trzeba się pożegnać.
Dlaczego kończę? Niech puentą pozostanie sama końcówka wypowiedzi Sheth. Nie widzę tu miejsca dla siebie i jedyne jaszczury, które będę w życiu kreować to te, które powstaną na łamach moich własnych fantazji. Być może w książkach. Być może w komiksach. A może i w grach komputerowych, kto wie. A może i Szetka jeszcze kiedyś powróci jako stary, zgrzybiały gad, który stanął oko w oko z Gorrogiem i będzie nieść słowo szaleńca przez świat? Zobaczymy.
Dziękuję Wam za cudowne x-lat grania moją jaszczurką. Jej historia jest wspaniała, a spisanie Wyznania było jedną z najlepszych rzeczy, jakie mogły mnie spotkać literacko. Na swój sposób uwielbiam Szetkę. Jest kompletna, spełniona. Od poczęcia aż do… teraz 🙂 A to wszystko dzięki Wam. Z tego miejsca pragnę, aby i Was spotkało takie szczęście odnalezienia postaci idealnej, której historię będziecie uparcie ciągnąć przez kilkadziesiąt miesięcy – pomimo ogromnych przeciwności losu, z jakimi i ja sama się zmierzyłam.
A na koniec specjalane podziękowania dla dwóch gadzików, które niestety nie zawarły się w Wyznaniu, a odegrały dużą rolę w życiu Szetki:
Thallida – za podnoszenie na duchu i kolorowanie mi wszelkich czerwonych gadzin na te zielone!
Darkona – za bycie tym pierwszym gadem, który natchnął mnie, jak dobrze pisać.
To już wszystko.
M.