BCW to była jedna z bardziej znanych organizacji dawnych czasów 😉
————————————————-
Stary, pomarszczony dziadek o głowie pokrytej siwymi włosami mlasnął z niejakim uznaniem, wychyliwszy ostatni łyk polewki. Otarł usta rękawem znoszonej koszuli i zamrugał kilkakrotnie w kierunku zgromadzonej dookoła tłuszczy, jakby dziwił się że nadal tutaj są. Odkaszlnął dla dodania sobie animuszu i rozejrzał się po twarzach zebranych w izbie ludzi: chłopów, mieszczan, jakowyś awanturników a nawet szlacheckiej pary siedzącej demonstracyjnie daleko od reszty.
-Taaa…dobra była ta polewka, nie powiem!
-Ty nie o polewce bajajcie, dziadku!
Zniecierpliwił się drwal Odrzywąs, krzyżując na piersi mocarne przedramiona, kilku chłopów pokiwało twierdząco głowami.
-Ah tak, dobra…to o czym ja miałem mówić?
-O Bandzie Czarnego Wilka, dziadku.
-Ahh…racja.
Siedzący na uboczu szlachcic parsknął lekceważąco, patrząc w bok gdy skupiło się na nim kilka spojrzeń.
-Dalibyście spokój…wszak to bajka dla niegrzecznych bachorów, a nie prawda.
-Gówno się znacie, panocku wymuskany! Mój tatko, niech mu ziemia lekką będzie, opowiadał jak na własne oczy widział ichnią bandę gdy w Romen-Dorze bywał!
-Tedy twój ojciec równie głupi był jak i ty, pastuchu.
-A w mordę nie chcesz, paniczyku chędożony?!
Kiedy już miało zacząć się mordobicie, Odrzywąs huknął wielką jak bochen chleba pięścią w blat stołu, aż echo rozeszło się po całej karczmie.
-A zawrzyjcie gęby obaj, bo jednemu i drugiemu przypieprzę! A wy mówcie, dziadku.
Staruszek, wielce kontent z ciszy jaka nagle zapanowała, spojrzał wymownie na kufel w którym poniewierały się smętne kłębuszki piwnej piany. Siedzący na zydlu karczmarz zrazu ruszył ku szynkwasowi i po chwili wrócił, stawiając pełne naczynie przed dziadkiem. Ten zadowolony jeszcze bardziej, odkaszlnął raz jeszcze i upiwszy łyk piwa, rozejrzał się po twarzach słuchaczy.
-Słusznie rzecze ów dobry człek, bo i prawdą najprawdziwszą była hanza banitów, co się wołała Bandą Czarnego Wilka. Swego czasu byli oni prawdziwym postrachem traktów i lasów okalających Romen-Dor…różnie o nich mówiono. Jedni rzekli, iże były to łotry i mordercy bez czci i wiary, którzy za kilka miedziaków gotowi byli puścić z dymem całe sioło. Inni zaś, że to niegdysiejsi członkowie rebelii którzy ukryli się w lasach przed ścigającymi ich rojalistami, jeszcze za czasów Harfiarzy i powstania Romen-Doru. Jeszcze inni, że to szlachetni wojowie którzy niczym Hobin Rood, okradali bogatych i rozdawali biednym…we wszystkim było ponoć ziarno prawdy. Wiadomym jest, że owi banici na długo zapadli w pamięci żołnierzom królewskiej armii…ich buta i arogancja nie znała granic, podobnież jak brawura i fantazja. Za nic sobie mieli królewskie zakazy i nakazy, śmiali się w twarz miejskim urzędnikom a wielu łowców nagród którzy podążyli ich śladem, nigdy już nie powróciło…
Dziadek zrobił krótką pauzę, upił kilka łyków piwa dla zwilżenia gardła. Z zadowoleniem dostrzegł na twarzach słuchaczy zainteresowanie…gdy już się tym nasycił, wznowił swoją opowieść.
-Zaiste, dziwna to była hanza i z nieprzeciętnych osobistości się składała. Był wśród nich Raul Cervantes, kawalerzysta który mimo iż nikczemnego był wzrostu, udowadniał że nie należy go lekceważyć…ani jego, ani jego szabli którą władał niezgorzej aniżeli niejeden fechmistrz. Był też Grefo, iście zaskakujący osobnik, krasnoludzki mag którego skąpstwo i miłość do pieniędzy nie dorównywała jednak walecznej duszy, hartu ducha jak i magicznym umiejętnościom. Nominis…plotki mówiły, iż był to mnich który zbiegł z klasztoru, osobnik tajemniczy i małomówny. Wiadomym jednak było iż za sprawą jego dwóch mieczy wiele głów spadało na bruk, a jego wytrwałość i lojalność sprawiły iż stał się najbardziej zaufanym banitą wśród Bandy. Beregond Ravenclaw, wychowany w głuszy tropiciel dzięki któremu Wilki nie raz uniknęły szykowanych na nie zasadzek, którego odwaga i upór były po stokroć mocniejsze od jego tarczy. Eboneth… elfi fechmistrz, który ponoć przybył z krain odległych od Fallathanu o lata drogi. Osobnik był to małomówny i tajemniczy, lecz jego spokój i opanowanie przywracały Wilkom nadzieję nawet w najtrudniejszych chwilach.
Dziadek urwał, upił kilka kolejnych łyków piwa i zamilkł marszcząc czoło, jakby coś sobie przypominał. Po dłuższej chwili wznowił kiwając sennie głową.
-Roneth Mac Airem, słynący z zamiłowania do piwa i gorzałki krasnolud z krwi i kości który powalał wrogów swym potężnym toporem, co był ponoć równie ciężki jako dowcip jego właściciela. Khazador, kolejny przedstawiciel brodatej nacji…mówiono o nim, że jest niespełna rozumu jednak przeczyły temu wspaniałe zbroje i bronie które wyszły spod jego kowalskiego młota. Hazar…plotki mówiły, iż był to wygnany z kolegium cienia czarnoksiężnik, jeszcze inne iż był to ukrywający się nekromanta. Wiadomym jednak było że jego umiejętności magiczne oraz nieprzeciętna inteligencja niejednokrotnie pomogły wykaraskać się Wilkom z sytuacji, zdawałoby się, bez wyjścia. Argon De`Sanser…zaiste, ciekawa była to postać. Jedni mówili, że został wyklęty przez swoją rodzinę a mimo to obnosił się rodowym nazwiskiem. Inni, że opuścił ją dobrowolnie i zbratał się z Bandą. Wiadomym zaś było, iż był to w połowie człek w połowie mroczny elf korzystający z zakazanych dziedzin magii. Gunnor…awanturnik w całym tego słowa znaczeniu. Pyskaty, arogancki i absolutnie nie uznający żadnego autorytetu…powiadają, że jego niewyparzony język niejednokrotnie wpędził Bandę w kłopoty, acz znacznie częściej za jego pomocą załagadzano konflikty.
Blenheim Blenckert…przybyły z odległych, gorących krain minstrel słynący z trzech rzeczy: przesadnej pewności siebie, zamiłowania do kobiet i trunków, ale i niezwykłej waleczności i pogody ducha. Irwiell Volgrin…jedna z niewielu niewiast z tej hanzie, elfka niezwykle urodziwa i zdawałoby się że nijak nie pasująca do bractwa banitów. A jednak wielu doświadczonych wojów przekonało się na własnej skórze, że pozory potrafią być bardzo mylące….Kasja. O Kasji, jak znam życie, niejeden z Was słyszał…nie? Cóż to za zapadła…a mniejsza z tym. Sroka, tak ją wołano…półelfka o nieprzeciętnej urodzie. Zdawałoby się, że jak każda kobieta nie nadaje się na bandycki ani nawet wojacki styl życia…wkrótce jednak było o niej głośno w całych krainach. Opowiadano iż jej hart ducha, wytrwałość w dążeniu do celu oraz waleczność zjednywała Wilki w najcięższych chwilach. Inni powiadają, że to wszystko zawdzięczała swej zaskakująco ciężkiej ręce i mosiężnej patelni którą władała z nie mniejszą wprawą aniżeli zaklęciami. Mówią też, że była to najbliższa sercu osoba dla Bonharta Svartrasände, który to zował się Czarnym Wilkiem, i hersztem Bandy został. Norsa z odległej, mroźnej Północy który zjednoczył banitów i prowadził ich w bój…i jak powiadają, przyczynił się też do ich upadku, co nigdy nie zostało mu wybaczone. Pewnego dnia po prostu odszedł…jedni mówią, że skoczył w otchłań morza. Inni, że w końcu zawisł na stryczku…był jednak ktoś, kto zdawał się trafić najbliżej tarczy…
Starzec westchnął i z żalem dopił resztkę piwa, i powoli odstawił pusty kufel na blat. Powiódł zmęczonym spojrzeniem po słuchaczach, po czym spojrzał w kierunku okna, które wypadało na Północ.
-Powiadali, iż ruszył do swej ojczyzny…Norski.
———————————————–
Tekst podrzucił Nominis.